ABORCYJNY BŁĄD PIS

Prawo i Sprawiedliwość może stracić władzę nie dlatego, że uchwali zakaz aborcji eugenicznej, ale dlatego, że tego nie zrobi.

Jarosław Kaczyński twierdzi, że jeśli Prawo i Sprawiedliwość przegłosuje zakaz aborcji eugenicznej, to straci władzę. Używa przy tym argumentacji, która opiera się na błędnej diagnozie i pokazuje, że posiadanie władzy stawia wyżej niż wierność deklarowanym wartościom.

Nie stracą władzy

Gdy Prawo i Sprawiedliwość było w opozycji, zakaz aborcji miał wypisany na sztandarach. Po zdobyciu władzy przez trzy lata kluczył w tej i innych sprawach moralnych, niczego nie zmieniając. Teraz jednak Jarosław Kaczyński odkrył karty i na grudniowym posiedzeniu klubu Prawa i Sprawiedliwości w Jachrance stwierdził, że jego ugrupowanie nie wprowadzi zakazu aborcji eugenicznej, bo przegra najbliższe wybory parlamentarne. Choć spotkanie nie było dostępne dla mediów, mamy informacje o wystąpieniu prezesa Prawa i Sprawiedliwości od kilku parlamentarzystów uczestniczących w tym wydarzeniu.

Obóz władzy powołuje się na wewnętrzne badania opinii publicznej, które wskazują, że wprowadzenie zakazu zabijania chorych poczętych dzieci może mieć negatywny wpływ na zachowanie wyborców. Problem w tym, że często badania są przeprowadzane dla potwierdzenia tezy osób je zamawiających. Zwolennicy aborcji najczęściej zadają pytanie: „Czy jesteś za zaostrzeniem ustawy aborcyjnej?” i uzyskują odpowiedź negatywną. Na przykład według sondażu dla serwisu rp.pl z grudnia zeszłego roku zaledwie 12 proc. respondentów odpowiedziało na nie pozytywnie. Jednak w badaniach, w których pytanie brzmiało: „Czy jesteś za zabijaniem dzieci poczętych, bo są chore?”, zdecydowana większość – aż 70 proc. – odpowiedziało, że nie (badanie CBOS z sierpnia 2013 r.). Podobnie na pytanie: „Czy konstytucja powinna chronić życie od poczęcia?” 57,9 proc. odpowiedziało twierdząco (sondaż dla Instytutu Ordo Iuris z marca 2018 r.).

Fakty, a nie badania, nie potwierdzają tezy o groźbie utraty władzy. Pod koniec poprzedniej kadencji posłowie decydowali o losach obywatelskiego projektu, który całkowicie zakazywał aborcji. Został odrzucony, ale za jego przyjęciem opowiedział się cały klub PiS. Działo się to dwa miesiące przed wyborami, w których Zjednoczona Prawica zdobyła samodzielną większość. Co więcej, w czasie kampanii, choć nie była to kwestia pierwszorzędna, obiecywano wprowadzenie zakazu aborcji, in vitro czy wypowiedzenie genderowej konwencji przemocowej.

Kogo straci, kogo zyska

Kolejnym błędem, który popełnia PiS w swoich rachubach politycznych, jest przekonanie, że istnieje jakaś grupa, która zagłosuje na tę partię, bo nie wprowadzi ona zakazu aborcji chorych dzieci. Politycy tego ugrupowania powołują się na gwałtowne protesty podczas czarnych marszów. Tymczasem żaden z uczestników tych marszów nie zagłosuje na PiS, niezależnie od tego, jak bardzo ugrupowanie to będzie się odżegnywać od aborcji. Jeśli zaś chodzi o tzw. elektorat centrowy, to jego większość jest za zakazem zabijania dzieci z zespołem Downa. Przykładem może być tu postawa polityka reprezentatywnego dla tej grupy – Jarosława Gowina, który przedstawia się jako zwolennik kompromisu aborcyjnego, ale jednocześnie deklaruje, że poparłby zakaz aborcji eugenicznej.

W kwestii ochrony życia PiS ma więcej do stracenia niż do zyskania, gdyż jego postawa w kwestiach moralnych coraz bardziej bulwersuje katolicką opinię publiczną. Projekt „Zatrzymaj aborcję” od ponad roku jest przesuwany przez parlamentarną większość z komisji do komisji, aby nie dopuścić do głosowania nad nim. PiS nie wypowiedział konwencji przemocowej, która zwiera genderową koncepcję człowieka i rodziny, sprzeczną z antropologią chrześcijańską. Nawet nie wspomina o in vitro, chociaż mamy jedną z najbardziej liberalnych regulacji w tej kwestii w Europie.

To wszystko sprawia, że wyborcy kierujący się wartościami konserwatywnymi czują się nie tylko zawiedzeni, ale wręcz oszukani przez PiS i zniechęceni do tego ugrupowania. Być może PiS uważa, że jest to niewielka grupa, która nie ma większego znaczenia dla końcowych wyników wyborów. Myli się. Zapewne nie jest to grupa bardzo duża, ale na pewno na tyle liczna, że może zdecydować o utracie większości parlamentarnej. Tym bardziej że na scenie politycznej pojawiły się już ugrupowania, które odwołują się do wartości chrześcijańskich i m.in. obiecują zakaz aborcji. Na przykład Prawica Rzeczypospolitej, której kandydaci, startując z list ruchu Kukiz’15, mogą znaleźć się w Sejmie, czy Ruch Prawdziwa Europa, choć o jego sile na razie niewiele wiadomo. Jeśli nawet przedstawiciele tych ugrupowań nie wejdą do Sejmu, to wyborcy popierający je nie oddadzą głosu na PiS, a więc poparcie dla partii Jarosława Kaczyńskiego spadnie.

Wahadła już nie ma

Kolejnym argumentem Jarosława Kaczyńskiego jest tzw. wahadło, czyli teza, że jeśli prawica wprowadzi zakaz aborcji, to gdy do władzy dojdzie lewica, przegłosuje aborcję na życzenie. W rzeczywistości żadne wahadło nie istnieje. Lewica aktywnie i konsekwentnie od lat przeprowadza rewolucję obyczajową, której celem jest m.in. wprowadzenie liberalnego prawodawstwa w kwestiach moralnych. Będzie realizować swoje cele niezależnie od ugodowej postawy prawicy.

Prawo i Sprawiedliwość może stracić władzę nie dlatego, że uchwali zakaz aborcji eugenicznej, ale dlatego, że tego nie zrobi.

W rozmowie z GN w kwietniu 2017 r. Jarosław Kaczyński stwierdził, że „PiS jest jedyną gwarancją, iż ta lewacka rewolucja obyczajowa, która w Unii jest normą, nie zwycięży w Polsce”. Chodziło mu o to, że obecna władza w kwestiach etycznych utrzyma zastane status quo. Nie utrzyma. Przy biernej postawie PiS rewolucja obyczajowa w Polsce już się dokonuje, tyle że nie odbywa się to na szczeblu centralnym, jak za koalicji PO-PSL, lecz przede wszystkim na poziomie samorządów i organizacji pozarządowych. Co prawda rząd zakończył finansowanie in vitro z budżetu państwa, ale robią to samorządy. Niektóre zostały opanowane przez ugrupowania skrajnie lewicowe i wprowadzają program radykalnej ateizacji. Na przykład w Warszawie radni Koalicji Obywatelskiej zaprotestowali przeciwko łamaniu się opłatkiem i śpiewaniu kolęd w czasie spotkania wigilijnego, tłumacząc, że nie życzą sobie elementów religijnych. Takie przypadki w instytucjach publicznych i szkołach są coraz częstsze. Samorządy finansują programy proaborcyjne, np. w dotowanym przez miasto warszawskim Teatrze Powszechnym prowadzona jest akcja promująca aborcję farmakologiczną. Z kolei edukatorzy seksualni w szkołach przeprowadzają warsztaty deprawujące dzieci, m.in. przez pornograficzne ilustracje.

Rząd może się bronić, mówiąc, że nie ma wpływu na działania samorządu. Jednak o regulacjach dotyczących in vitro decydują posłowie, a zakaz deprawującej edukacji seksualnej, w której pokazywane są treści pornograficzne, co jest sprzeczne z prawem, powinno wprowadzić Ministerstwo Edukacji Narodowej.

PiS narzucił w sprawach moralnych swoistą cenzurę. Na przykład telewizja publiczna, zamiast promować ochronę życia, tematyki aborcji w ogóle nie porusza, a pracujący w niej dziennikarze ujawnili mi, że jest niepisany zakaz mówienia o tym problemie.

Polska znalazła się w środku gwałtownej rewolucji obyczajowej, a PiS zamyka oczy i udaje, że nic się nie dzieje, umożliwiając zdobywanie przez nią kolejnych przyczółków.

Jakie wartości

Na spotkaniu klubu PiS w Jachrance Jarosław Kaczyński tłumaczył odstąpienie od sprawy aborcji, powołując się na koncepcję etyki odpowiedzialności i etyki wartości Maxa Webera. Mówi ona m.in., że w polityce należy wybierać wyjście, które przyniesie efekty najbliższe założonym celom, a zastosowanie złego etycznie środka wcale nie musi przynieść złych efektów. Weber twierdził też, że politycy nie mogą kierować się etyką chrześcijańską wyrażoną np. w Kazaniu na Górze, bo w polityce nie ma miejsca dla świętych. Polityka rozlicza się ze skuteczności, a nie z wierności zasadom.

Nie wolno nam zaakceptować koncepcji, że miarą wielkości polityka jest jedynie, albo na pierwszym miejscu, jego skuteczność. Nie można prowadzić działalności politycznej bez odniesienia do wartości, bo wówczas popadniemy w totalitaryzm. Mówił o tym św. Jan Paweł II w polskim parlamencie w 1999 roku. Idee polityczne Maxa Webera, na które powołuje się PiS, są nie do pogodzenia z katolicką nauką społeczną.

Prawo i Sprawiedliwość nie bało się wejść w konflikt z instytucjami europejskimi w sprawie sądownictwa, ale obawą przed reakcją UE i środowisk proaborcyjnych tłumaczy bierność w sprawach moralnych. Dochodzimy tu do być może najważniejszego pytania: jakimi wartościami kieruje się PiS i jaka jest jego hierarchia?

Na poziomie społecznym to z pewnością solidarność, czego wyrazem jest program 500 Plus czy inne transfery socjalne dla najbardziej potrzebujących. Obóz władzy promuje też postawy patriotyczne i próbuje naprawiać instytucje państwa. Taki program sprawia, że osoby o poglądach prawicowych głosują na PiS. Jednak dla części elektoratu Zjednoczonej Prawicy, zapewne kilkuprocentowej, to nie wystarczy, gdyż ci ludzie na pierwszym miejscu stawiają wartości moralne wynikające z chrześcijaństwa. Tymczasem właśnie z tymi wartościami PiS ma problem, bo ich nie realizuje. Wśród nich jest m.in. prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci czy małżeństwo rozumiane jako związek kobiety i mężczyzny. Co na rzecz tych wartości w ciągu trzech lat rządów uczyniła Zjednoczona Prawica? Nie zakazała aborcji czy zabijania ludzkich zarodków poczętych metodą in vitro, nie wypowiedziała też konwencji przemocowej, która walczy z małżeństwem rozumianym jako związek kobiety i mężczyzny. Jeden z polityków PiS broni swojego ugrupowania i mówi, że przecież 500 Plus służy dobru rodziny. Owszem, tylko jakiej rodziny? Opartej na małżeństwie kobiety i mężczyzny, miłości i wierności, czy takiej, w której partnerzy często się zmieniają, a każdy związek, także homoseksualny, jest uważany za normę? W telewizji publicznej właśnie ten drugi model jest dominujący.

Politycy Zjednoczonej Prawicy nie powinni tracić azymutu moralnego, a tak się dzieje w kwestii życia i rodziny. Jeśli PiS nie wróci do wartości podstawowych i nie będzie opierał się na etyce chrześcijańskiej, w praktyce nie będzie się różnił od ateistycznej prawicy.

Trybunał antychrześcijański

Obraz błędów PiS dopełnia postawa Trybunału Konstytucyjnego. W październiku 2017 r. grupa posłów z Bartłomiejem Wróblewskim z PiS na czele wniosła do Trybunału wniosek o rozpatrzenie zgodności z konstytucją prawa dopuszczającego aborcję dzieci z powodów eugenicznych. Od tamtej pory obrońcy życia i sami posłowie apelowali do prezes TK Julii Przyłębskiej o pilne wydanie wyroku w tej sprawie. Z naszych informacji wynika, że orzeczenie jest gotowe już od czerwca, jednak nie jest ono ogłaszane. Prezes Przyłębska na każdy apel odpowiada, że TK zajmie się wnioskiem „bez zbędnej zwłoki”, tymczasem od momentu jego złożenia Trybunał wydał prawie 180 wyroków w innych sprawach. Pani prezes uznała za bardziej niecierpiące zwłoki rozstrzygnięcia w takich sprawach jak konstytucyjność opłat za odholowanie i parkowanie pojazdów czy ekwiwalentu pieniężnego za niewykorzystany urlop. Trybunał sam daje argument za opinią opozycji, że jest zależny politycznie od PiS, który wybrał większość sędziów TK, nieogłaszanie wyroku w tej sprawie jest bowiem realizacją polityki Jarosława Kaczyńskiego.

Po 1989 roku Trybunał kilka razy wypowiadał się w sprawie zgodności z konstytucją prawa dotyczącego kwestii moralnych i w swych orzeczeniach zdecydowanie stawał po stronie wartości chrześcijańskich. W 1997 r. pod kierownictwem prof. Andrzeja Zolla wydał wyrok, w którym stwierdził, że aborcja z przyczyn społecznych jest niezgodna z konstytucją. W 2015 r. pod kierownictwem prof. Andrzeja Rzeplińskiego orzekł w sprawie klauzuli sumienia, że jej ograniczanie – np. przez obowiązek wskazywania przez lekarza szpitala, gdzie jest przeprowadzana aborcja, gdy on sam nie chce jej dokonać – jest niezgodny z konstytucją.

Trybunał Konstytucyjny pod kierownictwem Julii Przyłębskiej, uchylając się od wydania wyroku w sprawie aborcji eugenicznej, w oczach katolików traci legitymację moralną.

Nie wprowadzając zakazu aborcji eugenicznej, Prawo i Sprawiedliwośćnie zyska nowego elektoratu, natomiast odpycha od siebie elektorat katolicki, co może go doprowadzić co najmniej do utraty większości w parlamencie. Przede wszystkim jednak politycy Zjednoczonej Prawicy powinni mieć świadomość etycznego wymiaru swoich decyzji. W obozie rządzącym jest wielu – jak mówił św. Jan Paweł II – „ludzi sumienia”, być może przytłumionego pod wpływem politycznych rachub kierownictwa partii. Apel do Trybunału Konstytucyjnego o jak najszybsze rozpatrzenie wniosku w sprawie aborcji podpisała ponad jedna trzecia klubu PiS, a fragment przemówienia Kaczyńskiego o aborcji w Jachrance nie spotkał się z entuzjastycznymi brawami – podczas gdy inne tak. Czas, aby katolicy odrzucili błędne diagnozy polityczne czy wątpliwe moralnie teorie polityczne i opowiedzieli się po stronie życia. Być może następnej takiej szansy nie będzie, a kiedyś nadejdzie czas na rachunek sumienia z działalności politycznej.•

 

ŹRÓDŁO GOŚĆ NIEDZIELNY 1/2019