ŚPIĄCZKA TO NIE ŚMIERĆ

PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA

,,…….. trzeba było pasami przypiąć ,, chorego ” do stołu – tak bardzo się ruszał podczas otwierania powłok i całej procedury pobierania narządów. Teraz stosuję się środki zwiotczające , które po prostu chemicznie wyłączają mięśnie , ale nie ma obowiązku znieczulania „.

– W Polsce okres wstępnej obserwacji chorego trwa sześć godzin. W Niemczech czy w ogóle za granicą musi być minimum dwanaście. W tym czasie może powrócić oddech u chorego, mogą zacząć powracać pewne odruchy z pnia mózgu, które obserwujemy w obrębie głowy – mówi o. Jacek Maria Norkowski, dominikanin, doktor nauk medycznych i bioetyk, w rozmowie z Cezarym Krysztopą.

– Jaka jest oficjalna definicja śmierci mózgowej?

– W gruncie rzeczy odpowiedź jest dość prosta. W polskich warunkach mówi się o śmierci pnia mózgu, a symptomem tej śmierci mają być według danych Poltransplantu: wystąpienie śpiączki, połączone z brakiem odruchów z pnia mózgu, w tym również z brakiem występowania odruchu oddechowego, czyli z bezdechem. Chory jest w śpiączce, jest sztucznie wentylowany, dodaje się też warunek, że znamy przyczyny śpiączki, że nastąpiło uszkodzenie mózgu pierwotne lub wtórne i że wyczerpały się możliwości terapeutyczne. Tak brzmi ogólny zestaw wskazań. W skrócie: to śpiączka połączona z arefleksją, czyli brakiem odruchów.

– Jakie wiążą się z tą definicją kontrowersje?

– Kontrowersje biorą się z samej analizy tego, w jaki sposób śpiączka ma być symptomem śmierci. Czy przedmioty martwe mogą być w śpiączce? No chyba nie. Jest to pytanie z filozoficznego i globalnego punktu widzenia. Jeżeli jakiś organizm żywy – dajmy na to ssak, posiadający rozwinięty centralny układ nerwowy, ma jakiś uraz mózgu, to może być w śpiączce. Tylko czy to oznacza śmierć tego osobnika, żywego organizmu, jakim jest? Wydaje mi się, że to jest nienaukowe mówić w tym przypadku o śmierci, a takie kryteria śmierci wprowadzono i zrobił to tzw. Komitet Harvardzki w 1968 roku, który stwierdził na samym początku w swoim raporcie, że: „naszym zadaniem jest zdefiniowanie nieodwracalnej śpiączki, jako kryterium śmierci człowieka”.

– W opracowaniach Ojca wyczytałem, że ta definicja nie powstała w wyniku pojawienia się nowej wiedzy na temat śmierci, tylko wprost na potrzeby transplantologii.

– Na początku wprost tak mówiono. W samym raporcie harvardzkim jest napisane, że przyczyną wprowadzenia nowych kryteriów śmierci jest to, że szpitale są przepełnione i że występuje brak narządów do przeszczepów, że możliwość wykorzystania tych chorych jako dawców powoduje, że wprowadzamy nowe kryteria śmierci. Tak więc kilka lat później, jeszcze w 1971 roku, dr Henry Beecher, szef Komisji Harvardzkiej, przyznawał, że wybrali taki poziom, kiedy mózg jest uszkodzony, ale kiedy jeszcze inne narządy są w dobrej kondycji i możemy je wtedy przeszczepiać. Potem wprowadzono nowe uzasadnienie i w 1981 roku powiedziano: nie, to jest rzeczywista śmierć, nie są to kryteria wprowadzone z uwagi na pobieranie narządów. Tylko że nastąpiło to po upływie następnych 13 lat. Na początku, w samym dokumencie harvardzkim, mówiono zupełnie inaczej.

– Jest jeszcze jeden poziom tego problemu. Są różne kryteria orzekania śmierci pnia mózgu i w Polsce są one stosowane dosyć liberalnie, jak czytałem u Ojca.

– W Polsce okres wstępnej obserwacji chorego trwa sześć godzin. W Niemczech czy w ogóle za granicą musi być minimum dwanaście. Kiedyś było dwadzieścia cztery albo czterdzieści osiem – w różnych krajach. W tym czasie może powrócić oddech u chorego, mogą zacząć powracać pewne odruchy z pnia mózgu, które obserwujemy w obrębie głowy, ale jeśli chory ma tylko sześć godzin tych szans na wykaraskanie się i zaraz potem możemy stwierdzać nieodwracalne ustanie czynności, to jest po prostu bardzo dziwne. Tak jakbyśmy się spieszyli, zanim one zaczną powracać.

– Wstrząsające jest to, że w niektórych krajach takiemu „nieżyjącemu” podaje się przed pobraniem narządów środki przeciwbólowe. Po co?

– Trzeba zacząć od tego, że kiedyś, gdy nie stosowano jeszcze powszechnie środków zwiotczających, czyli paraliżujących mięśnie, aby w ogóle pobrać narządy od osoby, u której stwierdzono śmierć pnia mózgu (lub śmierć mózgu, bo w Stanach Zjednoczonych ta definicja brzmi inaczej i mówi o konieczności śmierci całego mózgu), trzeba było pasami przypiąć „chorego” do stołu – tak bardzo się ruszał podczas otwierania powłok i całej procedury pobierania narządów. Teraz stosuje się środki zwiotczające, które po prostu chemicznie wyłączają mięśnie, ale nie ma obowiązku znieczulania. Toczyły się na ten temat dyskusje wśród lekarzy brytyjskich, wśród lekarzy amerykańskich, pewnie też w innych krajach. I nawet ci z lekarzy, którzy publicznie mówili: to są zmarli – gdy pobierali narządy, znieczulali chorych, mówiąc: to byłoby nieludzkie, gdybym tego nie robił. A dlaczego? Bo my nie wiemy, co tak naprawdę oznacza „umrzeć”. Znieczulając, dają do zrozumienia, że my tak do końca nie wiemy, czy to są zmarli. I mówią o tym szczerze w wywiadach. Mam sporo takich źródeł.

– W Polsce prof. Jan Talar twierdzi, że wyprowadza pacjentów ze stanu tzw. śmierci pnia mózgu. Na jednym z sympozjów powiedział: „Nie udało się w XXI w. pobrać narządów od osoby zmarłej, a więc co robimy? Pobieramy narządy od osoby żywej”. Wywołał tym masę kontrowersji, zbulwersował swoich kolegów. Czy w Polsce jest to bardziej dowód na to, że ta definicja jest niewłaściwa, czy na to, że jest niewłaściwie stosowana?

– Na pewno definicja jest niewłaściwa, natomiast na temat tego, jak jest stosowana, ja osobiście nie mam wielkiej wiedzy wprost, bo nie uczestniczę w tych procedurach. Jednak z literatury światowej wynika, że lekarze często podchodzą do tego liberalnie. Skąd się bierze ta krytyka? Po pierwsze, określenie człowieka w śpiączce jako zmarłego wydaje się być czymś niezwykle sztucznym. Mamy przypadki różnych wybudzeń, mamy przypadki powrotu oddechu podczas pobierania narządów, opisane w literaturze światowej, więc jak możemy tu mówić o nieodwracalnym ustaniu czynności mózgu i o śmierci człowieka? Mamy też przypadki, że chory jeszcze nie był zdiagnozowany jako będący w stanie śmierci mózgowej, ale przy którym już rozmawiano o tym, że trzeba to zrobić i pobrać narządy. I niektórzy z tych chorych się wybudzili. Był taki przypadek niedawno w Szwecji. Ten chory teraz wystąpił o odszkodowanie, bo to wszystko słyszał.
Stosunkowo niedawno, w Danii, pacjentka Karin Melchior też słyszała, jak mówiono o pobraniu od niej narządów. Z kolei pani Val Thomas w Stanach Zjednoczonych wybudziła się i powiedziała: dziękuję ci, kochanie – do pielęgniarki, która traktowała ją jako osobę zmarłą i przygotowywała do pobierania narządów. Działo się to już na tym ostatnim etapie, po orzeczeniu.
Prof. Talar miał przypadki chorych, u których jeszcze nie przeprowadzono procedury orzekania śmierci mózgowej, ale już zdecydowano, że ta procedura będzie przeprowadzona, o ile nie będzie sprzeciwu rodziny chorego. Z reguły po takiej procedurze natychmiast lub w bardzo krótkim czasie pobiera się narządy. Znam niektóre z tych osób, to są znane przypadki, więc mogę powiedzieć np. Agnieszka Terlecka, Wioletta Plisińska czy Ireneusz Skibiński.

– Czy w Polsce istnieje możliwość zastrzeżenia niezgody na pobranie narządów po stwierdzeniu tzw. śmierci mózgowej?

Tak. Trzeba się zgłosić do Poltransplantu. Jednak większość osób nie wie, że jeśli nie zrobią tego zastrzeżenia, nie wpiszą się na listę odmów w Poltransplancie (Centralny Rejestr Sprzeciwów – przyp. red.), są uznawani za potencjalnych dawców. I bywa, że stają się dawcami, często ku rozpaczy swoich bliskich. Wszystko dlatego, że zamiast zrobić kraniotomię [neurochirurgiczny zabieg polegający na operacyjnym otwarciu czaszki, by uzyskać dostęp do mózgowia – przyp. red.), czyli naprawdę leczyć, czeka się, aż choremu się pogorszy na tyle, by spełnił wszystkie kryteria do pobrania narządów.

Źródło Tygodnik Solidarność